Dwanaście gier planszowych w które zagrałem w tym roku
Nic tak nie pobudza chęci do napisania czegokolwiek niż dwa tygodnie siedzenia w domu z dziećmi.
Jakoś tak wyszło, że od kilku lat moim głównym sposobem spędzania wolnego czasu “poza domem” i “z kolegami” stały się gry planszowe. To bardzo miłe hobby, które sprawia, że mogę wyjść z domu. I spotkać się z żywym człowiekiem.
Mam ogromne szczęście, że rzeczeni koledzy mają w sobie dość zapału aby spotykać się regularnie, więc wychodzi na to, że mamy swój własny klub gier planszowych. A czymże byłby klub bez gościa, który prowadziłby statystyki?
Na szczęście mam do tego apkę.
Poniższe zestawienie zawiera dwanaście gier które najczęściej trafiały na nasze stoły w 2023 roku. Można stwierdzić, że każdy z tych tytułów otrzymał od nas znak jakości, bo jeśli coś nam naprawdę nie przypadło do gustu, to rzadko kiedy jest ruszane ponownie. Na przestrzeni całego roku rozegraliśmy 94 partie w 40 róznych tytułów.
Great Western Trail: Argentyna (2 rozgrywki) - można powiedzieć, że pierwsza wersja “Great Western Trail” była tytułem od którego zaczęliśmy się regularnie spotykać. Gra Alexandra Pfistera nadała ton naszym spotkaniom. Trwające trzy godziny partie na cztery osoby, po których wszyscy ledwo się wyczołgiwali z kawiarni obecnie należą do przeszłości. Głowy mieliśmy obolałe od dodawania i odejmowania w zakresie 1-20, ale wracaliśmy do gry regularnie podczas pierwszego roku naszego “klubu”.
Po pewnej przerwie część z nas wkręciła się w cyfrową wersję drugiej edycji GWT dostępnej na BGA, co generalnie sprawiło, że pozostali przestali chcieć grać z osobami rzucającymi komentarzami w rodzaju “przegrałeś bo suboptymalnie wydałeś tego 1 dolara w pierwszej turze”. Wersja “Argentyna” miała odświeżyć sytuację, nowa mapa, nowe budynki, nieco nowe zasady… ostatecznie druga edycja GWT wydaje mi się lepszą grą.
W 2023 roku ukazała się także wersja “Nowa Zelandia”, ale jakoś nie widzę w grupie zainteresowania aby ją kupić i ograć.
Kartografowie: Herosi (3 rozgrywki) - mniejsza gra o której mogę powiedzieć, że jest chyba najbardziej przystępna z całego zestawienia. Choć pewnie aby ją docenić, trzeba trochę się jarać goblinami czy elfami, wiecie, całym tym fantasy. Bardzo przyjemne rysowanie mapek z dosyć dużą “regrywalnością”. Na dodatek jest to w stanie ogarnąć nawet pięciolatek.
Fasolki (3 rozgrywki) - zaskakująca kieszonkowa gra. Po pierwsze, została stworzona ponad 27 lat temu, a nadal jej zasady robią robotę. Po drugie, została stworzona ponad 27 lat temu i jej oprawa graficzna pozostawia wiele do życzenia. Współczesne gry planszowe przyzwyczaiły do tego, że są po prostu ładnymi obiektami, na które miło popatrzeć i wziąć do ręki. Fasolki to talia kart z ilustracjami na poziomie, który można było znaleźć w polskich zinach komiksowych w podobnym okresie. Wreszcie, dla mnie to tytuł ciekawy, bo za jego projektem stoi Uwe Rosenberg, gość znany z gier zupełnie innego typu.
Gra lubiana w naszej grupie za prostotę zasad i łatwość zorganizowania zabawy w targ i negocjacje, do którego inne gry (patrzę na ciebie, Sidereal Confluence) wymagają dziesiątek żetonów, kart i czasu. A tu cyk, pięć minut tłumaczenia, 20 grania i gotowe, ktoś się poczuł jak najlepszy handlarz na rynku.
Hansa Teutonica (3 rozgrywki) - myślałem, że to najstarsza gra z naszego zestawienia, ale jednak Fasolki ukazały się ponad dekadę wcześniej. W planszówkowych latach, tytuł z 2009 roku to niemalże dinozaur. “Hansa Teutonica”https://boardgamegeek.com/boardgame/11/bohnanza to bardzo elegancki, beżowy projekt, który nawet dzisiaj dostarcza tęgiej rozkminy i masy bezpośredniej interakcji między graczami. A to ostatnio najbardziej cenię w planszówkach. W czasach kiedy z pudełek wylewa się masa żetonów i plastikowych figurek, HT robi wszystko co robi przy użyciu kilku drewnianych kostek i krążków.
Brian Boru: High King of Ireland (3 rozgrywki) - relatywnie świeża gra, która dla naszej grupy okazała się być jednym z pierwszych spotkań z klasycznym gatunkiem jakim jest “branie lew” (eng. “trick taking”). To takie gry jak brydż, wist, tysiąc. Większą styczność miałem tylko z tym ostatnim, tak na oko z 20 lat temu.
We współczesnym wydaniu stara mechanika jest jedynie elementem większej całości: przejmowania wpływów na mapie, draftowania kart i tak dalej. Bardzo przyjemne, ale z jakiś powodów za każdym razem wygrywała ta sama osoba. Być może nigdy się nie dowiemy dlaczego.
Dune: Imperium (3 rozgrywki) - bardzo dobra gra do której doklejono jedną z moich ulubionych książek. Powiązanie między mechaniką, a historiami zawartymi w cyklu Herberta niby jest, ale nie ma najmniejszego znaczenia. “Imperium” wraca na nasze stoły całkiem regularnie, wzbogacane kolejnymi dodatkami. Niedługo na polskim rynku ukaże się druga edycja z podtytułem “Uprising”, która zasadniczo ulepsza większość rzeczy, które trochę zgrzytały w oryginale.
Po ostatniej przegranej w klubie pograłem sobie trochę z botami w dostępną na Steamie cyfrową wersję. To jedna z tych gier, w którą chcesz się wkręcić w parę osób aby móc dyskutować o niuansach strategii i przeżywać rozgrywki. Na ten moment pozostali koledzy aż tak się Diuną nie jarają.
Wicehrabiowie Zachodniego Królestwa (3 rozgrywki) - jedna z tych porządnych gier strategiczno-ekonomicznych, w którą intensywnie pogramy zaraz po kupieniu, a potem słuch o niej ginie. Graliśmy te trzy razy na początku roku i to tyle.
W cyklu “Zachodniego Królestwa” ukazali się jeszcze “Paladyni” i “Architekci”, są do siebie dosyć podobne (łatwo między nimi przeskakiwać dzięki spójnej ikonografii). Gdybym miał wybierać jedną, to chyba jednak wolę “Paladynów”. Nie ma to oczywiście żadnego związku z tym, że nie udało mi się jeszcze w “Wicehrabiów” wygrać.
Oriflamme: Sojusz (4 rozgrywki) - mniejszy tytuł, wypełniacz “na dobicie”. Trochę podpuszczania się i zastawiania pułapek. Bardzo przyjemne i nie nadużywa swojego czasu na stole.
The King’s Dilemma (7 rozgrywek) - cóż to była za epopeja. Kupiliśmy nasz egzemplarz na początku 2020 roku, tuż przed wybuchem pandemii. Pierwszą rozrywkę udało nam się zorganizować dopiero w sierpniu 2021 roku. I tak to nam ciurkało średnio dwa miesiące na partię, bo okazuje się, że bardzo trudno jest jednak spotkać się dokładnie w te pięć konkretne osób, które zaczęły kampanię.
“The King’s Dilemma” obiecywało doświadczenie w rodzaju “królewska rada z “Gry o Tron” w pudełku” i nie do końca się z tego wywiązała. Zamiast zarządzania królestwem musieliśmy zajmować stanowiska względem wypraw badawczych i teologicznych dylematów. Ewidentnie jako grupa nie wkręciliśmy się w klimat i świat gry, ale moje największe zastrzeżenie do TKD to fakt, że większości dylematów brakowało ciężaru. Coś tam sobie głosowaliśmy, zbieraliśmy punkciki z misji na misję, aby w wielkim finale dowiedzieć się, że to w sumie nie miało znaczenia, bo liczy się finałowa rozgrywka na zupełnie innych zasadach niż te, do których przyzwyczaiła nas reszta kampanii. Jeśli jakimś cudem macie grupę pięciu zdeterminowanych osób, możecie spróbować podjąć się tego wyzwania. Albo poczekajcie na sequel w 2024 roku, powinien parę rzeczy robić lepiej.
Turbo (7 rozgrywek) - najnowsza gra w zestawieniu. Na sześć osób stanowiących core naszej grupy, trzy nie mają prawa jazdy i nie potrafią prowadzić. A dosłownie żadna nie interesuje się wyścigami Formuły 1. Czym więc wytłumaczyć popularność gry o wyścigach samochodowych? To po prostu bardzo dobra gra z kilkoma satysfakcjonującymi mechanikami. Gdy zaryzykujesz i idealnie zmieścisz sie w zakręt. Albo gdy nie wymiękniesz, nie poddasz się i jednak wyprzedzisz kogoś w ostatnim okrążeniu.
Turbo szybko stało się wyjściową pozycją w sytuacji gdy jest nas pięciu i chcemy zagrać w coś niezobowiązującego, co nie przeciągnie się na trzy godziny.
Gloomhaven: Jaws of the Lion (7 rozgrywek) - tutaj trochę oszukałem statystyki, bo “Szczęki lwa” jest kampanią, którą prowadzimy w trzy osoby nieco równolegle do naszych niedzielnych spotkań. Trzy osoby jest łatwiej regularnie zebrać w jednym miejscu niż cztery lub pieć, zdecydowanie.
“Gloomhaven” jest “grą dla graczy”, jednym z najlepszych doświadczeń pt. “drużyna śmiałków w ciemnych lochach bije się z goblinach” w jakie grałem. Fabuła nie ma znaczenia. Ale system walki jest super ciasny, rozwijanie postaci satysfakcjonujące i przede wszystkim, jedną prostą sztuczka twórcy sprawili, że trudno aby jedna osoba rozstawiała wszystkich po kątach i mówiła, co mają zrobić. Jak to częstwo bywa w innych grach kooperacyjnych.
”Szczęki lwa” ma tę przewagę nad dwoma “dużymi” pudłami Gloomhaven, że mieści się w plecaku i nie waży 10 kilo. Co z tego, że w podstawce jest 99 misji, skoro my na przestrzeni dwóch latach zagraliśmy w “mniejszą” edycję zaledwie 17 razy?
Za każdym razem gdy skończymy misję zastanawiamy się na głos, jakby to było, gdybyśmy mieli znowu 26 lat i nie mieli tylu zobowiązań. Ktoś z nas miałby kampanię na stałe rozłożoną na stole i byśmy ją skończyli w miesiąc, ot co.
Aeon’s End (12 rozgrywek) - to jest dziwna gra. System. Jako gra kooperacyjna pozostawia bardzo mało przestrzeni na coś co nazywam “ekspresją gracza”. Myślisz sobie, że fajnie byłoby wypróbować tę kartę i zrobić coś samemu? Niestety, Aeon’s End to tak ciasny system, że trzeba liczyć każde posunięcie, aby wspólnie pokonać złola. Kiedy gramy w trzy-cztery osoby i jeden z nas zrobi na początku coś “eksperymentalnego”, patrzymy po sobie z drugim kolegą i już wiemy, że to przegraliśmy. Ale lata wspólnego grania w League of Legends nauczyło nas się tym nie przejmować.
A jako, że partie trwają kilkadziesiąt minut i dosyć szybko przegrywamy, to udaje nam się zmieścić kilka rozgrywek podczas jednego spotkania. Choć oprawa graficzna pozostawia miejscami sporo do życzenia, to rozkmina jest przednia. Ale podobnie jak “Gloomhaven”, to jest “gra dla graczy”, trzeba lubić takie kminki. Przy czym “Gloomhaven” jest o wiele bardziej losową grą, łatwiej tutaj o zaskakujący comeback. W AE jest zimne planowanie na 3-4 tury do przodu.
Nie jest to uwzględnione w statystykach, ale “Aeon’s End” to gra, w którą jestem w stanie czasem pograć samemu “na dwie ręce”.
Bonus: Załoga: Głębiny - na ogół staram się zapisywać w apce każdą partię. Tutaj jednak rozgrywki potrafią trwać dosłownie kilka minut, więc trochę nie było sensu. I nasze jedno spotkanie, gdzie graliśmy w “Załogę” ciurkiem przez trzy godziny na zawsze zapisze się jako jedno z moich ulubionych planszówkowych wspomnień 2023 roku. To świetna gra kooperacyjna dla 3-5 osób, ale jakoś nie mogę namówić reszty aby do niej wrócić.